retrospektywa z północnych stron

Trzy dni na północy Wyspy minus dojazdy, odjazdy, przyjazdy, to będzie właściwie jakieś półtora dnia. A i tak było warto wymknąć się poza, daleko poza stolicę i jej betonowe sufity z dala od bandyckich urzędników i braku biletów w kioskach.



Weekend w stolicy

jest przerażająco nudny. Miasto powinno wymierać na letnie upalne weekendy. Nie jest normalne aby przebywać tu, mając do dyspozycji jakiś wolny czas. Ledwo kilkadziesiąt kilometrów i już są góry, a na północ zbiorniki z wodą, to tam, dopiero, można poczuć własne istnienie, odnaleźć sens bycia tu i teraz.
Miasto wyjaławia, wysysa każdą idee. W zamian pakuje śmieci, jakieś trociny w głowe.

Gdzie nie spojrzę - sama mizeria. Przegrzane autobusy i ich zepsute kasowniki. Nużące mecze baseballowe. Kwiat młodzieży w samobójczych skokach z rowerem. Ambasadorzy Japonii parzą gorącą herbatę w gorącym Imparcie w gorące niedzielne popołudnie ... noszszszsz kurwa !
Przekupy ze Świebodzkiego pachną cebulą i tanimi papierosami.
Ach! Nawet poranna burza ... taaa; czcza gadanina. Wszystko w próżnię.

Lecz, już jutro - jutro północne rubieże wyspy. Mam nadzieję, że wynagrodzą mi ten wyczerpujący czas lipcowy w mieście.